1.Prekursor: św. Kolumban
Zaczęło się w Roku Pańskim 591... ...rybacy niewielkiej osady leżącej w zatoce Saint Mało w Bretanii ujrzeli przybijającą do brzegów sporą łódź. Przybysze, którzy z niej wysiedli, nie byli ani morskimi piratami, ani też włóczęgami, jakich sporo uganiało się wówczas po morzach północnych — podaje J. Wierusz Kowalski w swoim „Świecie mnichów i zakonów”.

 

...być może w miejscu, które później tradycja związała z tym wydarzeniem przez nazwę wioski Saint-Goulomb … tam gdzie wznosi się krzyż upamiętniający to wydarzenie — informuje profesor Jerzy Strzelczyk w swojej książce o iroszkockich mnichach-wędrowcach*) . Byli to mieszkańcy Irlandii, którą wtedy nazywano Scotią. Ich samych zwano więc — zgodnie z ówczesnym nazewnictwem , a inaczej niż w obecnym — „Szkotami”. Było ich ponoć na modłę ewangeliczną trzynastu...  

 

Byli to mnisi odziani w szarobiałe habity, z długimi kijami — oznaką pielgrzymów — w ręku, głowy zaś mieli cudacznie zgolone: pasmo włosów przedzielało łyse ciemię od ucha do ucha, a z tyłu opadały na plecy długie kosmyki. Mnisi wyciągnęli z łodzi skórzane wory z księgami, pięknie ozdobione szkatułki z relikwiami i Chlebem Pańskim i butelki z wodą, które przytroczyli sobie u pasa rzemykami.  

Prowadził ich mężczyzna dorodny, silnie zbudowany, o ascetycznym profilu. Na imię miał Kolumban.

Z jego ekspedycją rozpoczęła się przez kilka wieków trwająca odyseja irlandzkich mnichów, która zaprowadziła ich przez Galię i Italię aż do południowych prowincji Germanii, a później nawet do granic Słowiańszczyzny. (J. Wierusz Kowalski, op.cit.)

Dodajmy, że wg kronikarskich zapisków Kolumban miał wtedy 30 lat , był wyświęconym ojcem zakonnym i uprzednio przełożonym szkoły w słynnym klasztorze w irlandzkim Bangor . Jego burzliwe życie — o ile godzi się tak powiedzieć o świętym — mieściło się w okresie ok. 561 - 615.

Od momentu, gdy to wraz z towarzyszami wypłynął odbił od brzegu i wypłynął w nieznane, powierzając swój los Opatrzności i wystawiając się na pastwę wiatrów i prądów morskich — jego życie mogłoby z powodzeniem posłużyć za kanwę pasjonującej, przygodowej i nieco awanturniczej powieści historycznej.

Kolumban bowiem — prawdziwy „szaleniec Boży” — miał niezwykłą charyzmę i wywierał na ludzi silny wpływ. Korespondował z papieżem Grzegorzem I, nie wykazując nieśmiałości ani kompleksów prowincjusza. Jednocześnie jednak, mając krewki i gwałtowny temperament popadał w konflikty z możnymi tego świata, z hierarchami kościelnymi, z koronowanymi głowami … był wypędzany i deportowany, swoim przeciwnikom odwzajemniał się zaś mrożącymi krew w żyłach przepowiedniami zguby, miał bowiem dar proroczy.

Wypędzony z gościnnego początkowo frankijskiego królestwa, zatrzymał się ze swoimi wiernymi towarzyszami niedoli na obszarze, który dziś uznalibyśmy za pogranicze Szwajcarii, Bawarii i Austrii — w Bregencji. Stamtąd po pewnym czasie wyruszył w drogę do Włoch i umarł w założonym przez siebie włoskim klasztorze w Bobbio... w wieku 54 lat. W trzy lata po jego zgonie powstał Żywot Kolumbana (Vita Columbani), napisany przez mnicha Jonasza z Bobbio.

Temuż Jonaszowi i jego dziełu zawdzięczamy bardzo ciekawą dla nas informację. ,,W tym czasie powziął on [Kolumban] plan udania się do Wenetów, nazywanych także Słowianami , by zaślepione ich serca oświetlić światłem Ewangelii i tym, którzy od początku poruszali się po bezdrożach, otworzyć drogę prawdy."

Jest to pierwsza wiadomość o zamyśle prowadzenia chrystianizacji wśród Słowian, a zarazem — jedna z wcześniejszych w ogóle wiadomości o Słowianach w Europie zachodniej (informuje prof. Strzelczyk); z geograficznego i historycznego punktu widzenia najwięcej przemawia za tym, że Kolumban miał na myśli Słowian karynckich, czyli Karantanów, lub też osiadłych nieco dalej na północ Słowian znad środkowego Dunaju. Musiało to mieć miejsce w przedziale czasowym 611- 612 r., przed ostatnią podróżą Kolumbana — do Włoch.

„Gdy wszakże prosił w modlitwach o spełnienie się tego życzenia, ukazał mu się Anioł Boży, który mu pokrótce, jak to zwykło się opisywać pod postacią kręgu ziemskiego, ukazał zarys świata i powiedział: «Widzisz, że ta cała część kręgu ziemskiego ma pozostać pusta. Podążaj na prawo i na lewo, dokąd sam wybierzesz, abyś mógł cieszyć się nagrodą za swe starania.» Z tego zrozumiał on [Kolumban], że owe ludy pogańskie nie są jeszcze gotowe do przyjęcia wiary. Pozostał przeto na miejscu dopóty, dopóki nie otwarła się droga do Italii."

Zapewne po objawieniu anielskim otoczenie Kolumbana odetchnęło z ulgą. Profesor Strzelczyk sugeruje, że pomysł ewangelizacji Słowian akurat w tamtym okresie mógł być dla Franków i Bawarów z otoczenia Kolumbana lekko szokujący.

Nic dziwnego. Fala ekspansji Słowian na Zachód traciła wtedy impet, uległa wyhamowaniu, utrwalała się granica etnograficzna najdalszego zachodniego zasięgu kolonizacji słowiańskiej, przebiegająca m.in. przez Wschodnią Bawarię i wschodnie zbocza Alp (dzisiejsza austriacka Karyntia i Słowenia).

Do strefy gęstego osadnictwa bawarskiego przenikało wtedy chyba niewiele grup słowiańskich i było to osadnictwo rozproszone. A Kolumban nie miał na myśli chyba tych, którzy wrośli w społeczeństwo bawarskie ...i stali się poddanymi bawarskiego księcia.

Dalej na wschód zaś rozciągał się potężny pas ziemi niczyjej, lesista rubież graniczna, coraz bardziej zaludniana przez osady słowiańskie. A jeszcze dalej zaczynał się zwarty obszar osiedleńczy plemion słowiańskich, w mniejszym lub większym stopniu podległych kaganowi rozbójniczych Awarów, przybyszów z Wielkiego Stepu, których imię budziło trwogę.

Używali oni oddziałów słowiańskich jako — jak byśmy to dziś powiedzieli — „mięsa armatniego” i głównej siły uderzeniowej (piechoty) w swoich rabunkowych, niszczycielskich najazdach na sąsiadów — sami bowiem byli dość nieliczni, stanowili więc raczej elitarny trzon wojska, konnicę i kadrę dowódczą.
Jeżeli wierzyć historykom, byli oni kontynuacją Zoużanów z mongolskiego stepu , wypartych na zachód przez ałtajskich Turkutów. Ich charakterystykę zawdzięczamy uczonemu rosyjskiemu, Lwu Gumilowowi.

Nie był to lud, lecz złożona z mężczyzn stepowa, konna organizacja militarna, żyjąca z napadów rabunkowych, podboju i wyzysku podbitych . Mieli talent organizacyjny i znali się na sztuce wojennej, niczego innego nie chcieli się nawet nauczyć, prowadzili pasożytniczy żywot na cudzy koszt. Organizacja ta przypominała więc późniejsze drużyny wareskie, wolnice kozackie, a nawet późnośredniowieczny zakon krzyżacki .

Ważnym i zasługującym na podkreślenie faktem był brak wśród nich rodzimych kobiet, w związku z czym przejawiali oni nadmierne i niezdrowe zainteresowanie kobietami uzależnionych od siebie Słowian, co miało wkrótce, jak zobaczymy doprowadzić do ostrego konfliktu.

Jak na razie ich potencjalne ofiary, mieszkańcy państwa Franków i Bawarii, nie starali się nawet specjalnie odróżniać Awarów od Słowian, pakując jednych i drugich do jednego worka pod nazwą „Hunowie”, co oznaczało po prostu - drogą analogii historycznej — dzikich i okrutnych barbarzyńców, przybyszy z tajemniczego Wschodu. Słowianie również nie mieli najlepszego mniemania o swoich awarskich panach — przechowali ich wspomnienie jako Obrów, istot zgoła demonicznych.

Wyrażana przez Kolumbana chęć wyprawy do tych zależnych od Awarów Słowian musiała się wydawać otoczeniu wędrówką wprost w paszczę diabła. Ale... w chwili, gdy Kolumban umierał w klasztorze w Bobbio, w odległej Akwitanii dorastał już chłopiec, który miał niebawem podjąć i wcielić w czyn ideę misji wśród Słowian. Miał na imię Amand.

 

*) Jerzy Strzelczyk, IROSZKOCI W KULTURZE ŚREDNIOWIECZNEJ EUROPY, Wyd. Poznańskie 2006

 

2. Samon i Amand

Upłynęło zaledwie 7 lat od śmierci Kolumbana w Bobbio, gdy w łuku Karpat wybuchło wielkie powstanie Słowian przeciwko Awarom, zaskakujące swoją siłą, rozmachem — i sukcesem. Stopniowo ogarniało coraz więcej plemion, łączących się w powstańczą konfederację zachodnich i częściowo Południowych Słowian (Słoweńcy,Chorwaci, Serbowie). Objęła ona także tereny serbołużyckie, Śląsk i jakieś zakarpackie tereny południowej Polski, a pewnie i Rusi Czerwonej. Spowodowała przesunięcie szczepów serbskiego i chorwackiego na południe, na ich dzisiejsze bałkańskie obszary zamieszkania. `

Odegrał w tym istotną, inspirującą rolę wywiad bizantyjski i inicjatywa samego cesarza. Powstanie słowiańskie osłabiało zagrożenie awarskie Konstantynopola od północy, udaremniało zaplanowaną już kolejną wielką wyprawę awarsko-słowiańską w tym kierunku. Rozbijało pierścień okrążenia, którym był dla Cesarstwa wrogi mu sojusz awarsko-perski.

Zapewne jednak w przygotowaniu powstania i pomocy dla walczących maczali też palce inni sąsiedzi kaganatu awarskiego — Frankowie, Bawarowie, osiedleni podówczas we Włoszech Longobardowie...wszyscy oni byli zainteresowani w wyrządzeniu szkody rozbójniczemu kaganatowi.
W tej sytuacji nie zaskakuje nas informacja kronikarza Fredegara (Historia Franków, ok.660 r.) ... że pewna grupa przebywających wówczas na tamtym terenie kupców frankijskich aktywnie włączyła się do walki po stronie powstańców. Najwybitniejszy z nich, Samon, stał się wodzem walczących i po zwycięstwie za swoje zasługi dla sprawy słowiańskiej został wyniesiony do godności władcy niepodległej już teraz konfederacji słowiańskiej.

Ten pierwszy odnotowany w historii ponadplemienny słowiański organizm polityczny miał swoje centrum na czeskich obecnie Morawach, ale w efekcie szybkiego rozwoju terytorialnego w latach 623-660 objął też na południu dolną Austrię i Kotlinę Czeską, na północy obszar aż do bagien Sprewy na Łużycach (niedaleko dzisiejszego Berlina); na zachodzie oparł się o Salę, a na wschodzie o środkową Odrę na Śląsku.

Weszły tu prawdopodobnie również austriacka obecnie Karyntia, północna Słowenia, zapewne też północno-wschodnia rubież graniczna z Bawarią, oraz peryferie węgierskiej obecnie Panonii (podówczas były to wszystko obszar y zasiedlone przez Słowian).

Samon zaczął zabiegać o sojusz z Frankami, któremu mu odmówiono. Frankowie nie potraktowali Słowian jako równorzędnego partnera. Zamiast sojuszu narastał konflikt, który zakończył się frankijskim najazdem. Równocześnie młode państwo zostało zaatakowane przez południowoniemieckich Alemanów i włoskich Longobardów. Lękająca się frankijskiej dominacji Bawaria sympatyzowała natomiast z nowym słowiańskim sąsiadem.

W 631 r. Samon, były frankijski agent (?), a obecnie l wódz „słowiańskich psów”, rozgromił frankijskie wojska króla Dagoberta I w bitwie pod Wogastisburgiem.

I w tym właśnie momencie na tamtym — jeszcze niemal przed chwilą wojennym — obszarze pojawił się dziwny przybysz, kontynuator idei misyjnej Kolumbana. Był to wypędzony z państwa Franków ( z powodu konfliktu z królem) biskup Amand, obecnie wyniesiony na oltarze jako święty. Podobnie jak zapewne Samon, nie był on Frankiem. Był Akwitańczykiem.

Obaj oni wywodzili się prawdopodobnie z rodzimej galorzymskiej ludności terytorium podbitego przez Franków. Obaj też zapewne z tego powodu odczuwali dużą rezerwę wobec władzy Franków i jej roszczeń do prawomocności. Nie identyfikowali się etnicznie z germańskimi Frankami, a ze zwierzchnim państwem frankijskim — bardzo luźno. Nie mieli więc bismarckowskich aspiracji, aby wynaradawiać Słowian.

Samon, uważany w swojej dawnej ojczyźnie za zdrajcę i renegata , oraz wypędzony biskup, znaleźli wspólny język i na zjednoczonym terytorium słowiańskim państwa Samona rozpoczęła się p i e r w s z a w h i s t o r i i akcja misyjna, mająca na celu nawracanie w o l n y c h Słowian na wiarę chrześcijańską (pomijam tutaj ewentualne wcześniejsze próby nawracania poddanych Słowian zamieszkałych na terytorium Cesarstwa Bizantyjskiego).

Po pewnym czasie frankijski król Dagobert ochłonął z gniewu i podjął próbę pogodzenia z Amandem, ba — wrócił do swej dawnej prośby, by przyszły święty ochrzcił mu syna. Obaj doszli do porozumienia, z tym, że Amand uzyskał oficjalną zgodę królewską na" wykonywanie działalności misjonarskiej w dowolnym miejscu, zarówno w granicach królestwa, jak również poza nimi” — pisze prof. Strzelczyk, i dodaje, że być może podłożem konfliktu, obok nagannego trybu życia króla, były różnice poglądów na zasięg akcji misyjnej. Król zapewne stał na stanowisku, że misjonarze powinni ograniczyć swoją działalność do terytorium monarchii frankijskiej. Amand z kolei, inspirowany przez ideę Kolumbana i nową wizję ewangelizacji Europy, wysuniętą niedawno przez papieża Grzegorza I — dążył do wyjścia poza te granice.
Informacja o misji wśród Słowian zawarta jest już w najstarszym anonimowym Żywocie Amanda, którego czasu powstania nie da się w pełni określić: opinie uczonych wahają się od końca VII do połowy VIII wieku. Prof. Strzelczyk zauważa, że biograf świętego Amanda wypowiada się na temat jego misji słowiańskiej bardzo wstrzemięźliwie i jak gdyby „półgębkiem”. Może to oznaczać, że się od niej dość mocno dystansował.

Nie byłoby w tym nic dziwnego. W państwie Franków podczas wojny z Samonem i długo po poniesionej w tej wojnie klęsce panowały w nim silne nastroje antysłowiańskie i poczucie dotkliwego upokorzenia.

Biskup, który wyłamał się z frontu antysłowiańskiego i zaprzyjaźnił się z wrogami, niezależnie od szlachetnego celu i od późniejszego pogodzenia się z królem — musiał być przez znaczące kręgi społeczeństwa frankijskiego uważany za zdrajcę. Aby w ogóle móc o nim pisać, należało pisać bardzo ostrożnie i nawet pomijać „delikatne” tematy. Dzięki tym zabiegom święty Amand przeszedł do historii jako biskup nieudacznik, misjonarz bardzo niefortunny, wyznaczający sobie chybione cele misyjne, kończące się jego kompromitacją. Misja u Słowian urasta do rozmiarów nieledwie kiepskiego wybryku niezrównoważonego człowieka.

A jednak... "mamy tu do czynienia z najstarszą, potwierdzoną przez źródła, rzeczywiście z r e a l i z o w a n ą próbą chrystianizacji Słowian" , chociaż — pisze prof. Strzelczyk — „bardzo niewielu udało mu się nawrócić”.

Otóż to. Z powodu niechętnej postawy kronikarzy frankijskich nie jesteśmy w stanie dowiedzieć się, na ile święty był nieudacznikiem i w jakim stopniu jego misja wśród Słowian była rzeczywiście nieudana. A może to tylko frankijska antypropaganda?

Udając się do Słowian biskup Amand nie był misjonarzem-nowicjuszem, miał już za sobą doświadczenie misyjne ” — prowadził był już misję wśród Fryzów na terenie dzisiejszej Belgii (ci byli materiałem wyjątkowo opornym, który poddał się wierze chrześcijańskiej z dużym opóźnieniem). Podobno biskup popełnił wtedy jakieś błędy misyjne, ale na błędach się przecież człowiek uczy.

Przecież w wyniku jego jacyś nawróceni u Słowian jednak byli — ale jakie to były liczby? Chyba dla niego samego nie były to wyniki aż tak bardzo zniechęcające, skoro w jakiś czas po powrocie z misji słowiańskiej podejmował ponowne próby misyjne wśród Fryzów , a potem także u pirenejskich Basków? Przyczyny zaniechania misji słowiańskiej (kiedy? nie wiemy) były najprawdopodobniej polityczne.

W latach późniejszych Samon (aż do swego zgonu w 658 lub 661 r.) z przyczyn politycznych, gwoli konsolidacji swojego państwa, poślubił dwanaście córek słowiańskich naczelników i jako poligamista wziął w ten sposób definitywny rozbrat z Kościołem. Przypomina to o wiele późniejszy konflikt z Kościołem angielskiego króla Henryka VIII, też poszło o małżeństwo.

Biskup Amand skłonny, jak wiemy, do potępiania niemoralnego trybu życia monarchów — nie mógł tolerować tej sytuacji ani robić wrażenia, że te posunięcia Samona akceptuje. Bez poparcia ze strony Samona misja skazana była zaś na niepowodzenie. Może też zaważył tu wzrost nastrojów antyfrankijskich i antychrześcijańskich wśród Słowian po zwycięskiej wojnie z zachodnim mocarstwem.
Propozycja ugody z królem Franków przyszła więc chyba w samą porę. Po powrocie Amand objął biskupstwo w Maastricht (647) i ta data wyznacza definitywną rezygnację z misji słowiańskiej.

Amand przeżył Samona o jakieś 10 do 20 lat, był świadkiem rozpadu konfederacji Samona po jego śmierci. Zmarł jako mnich klasztorny pomiędzy rokiem 676- 684. Nawrócone przezeń grupki Słowian mogły z powodzeniem przetrwać ponad pół wieku, zwłaszcza w obecnej Górnej Austrii, gdzie istniał już dobry grunt dla ich wiary — rodzimi, chrześcijańscy potomkowie Rzymian i starożytnych, przedsłowiańskich autochtonów, zwani dzisiaj Retoromanami.

Te grupy mogły więc doczekać następnej, iroszkockiej fali misyjnej z Salzburga. Zapewne byli to członkowie słowiańskiej arystokracji plemiennej, może drobni lokalni naczelnicy. Historia dowodzi bowiem, że ludność słowiańska była skłonna tolerować indywidualne wyznawanie chrześcijaństwa przez władców i wielmożów.. byle nie zmuszano do tego szerokich mas. Natomiast nie należy się spodziewać, aby po misji Amanda pozostała jakaś sieć duchownych. Wiara tych nawróconych Słowian, pozbawionych kierownictwa religijnego, mogła zatem ulec wypaczeniu i niemal na pewno wymieszać się z rodzimym obyczajem pogańskim.

Większą siła przetrwania niż precyzyjne prawdy wiary wykazały się zapewne inne pozostałości: specyficzne i oryginalne słowiańskie nazwy dni tygodnia, które najprawdopodobniej zostały utworzone przez Amanda i jego towarzyszy, a następnie przejęte i utrwalone przez misjonarzy iroszkockich. Nie wykazują one bowiem nawiązań do jakichś już ówcześnie istniejących systemów kalendarzowych, wydają się być oryginalnym tworem jednego umysłu — niekoniecznie genialnego, ale za to bardzo praktycznego. Miały one ułatwić nowonawróconym zapamiętanie Wielkiego Tygodnia... rachuba dni kończyła się tu bowiem na n i e d z i e l i jako dniu Zmartwychwstania, nie zaś na sobocie (jak to jest we wzorcu hebrajsko-łacińskim Kościoła). No i nie wymagały zbyt głębokiej wiedzy o języku Słowian, wystarczyło zapamiętanie liczebników i kilku zakończeń gramatycznych. Akurat tego można było oczekiwać po cudzoziemskich misjonarzach-pionierach.

Ten wzorzec „słowiańskiego tygodnia”, dzięki późniejszym misjonarzom iroszkockim z Salzburga, przetrwał do czasów trzeciej fali misjonarskiej - przybyłych z Bizancjum braci Cyryla i Metodego wraz z ich drużyną, a ci mieli już łatwiejsze zadanie, gdyż znali i krzewili pobratymczy słowiański język,nazwany później "starocerkiewnym" (na bazie dialektu z okolic Salonik-Solunia).

Nie znamy zakresu podróży misyjnych Amanda. Jeżeli — co wydaje się pewne — Amand zawędrował do centrum władzy, do rezydencji samego Samona (gdzieś na Morawach), to znalazł się niedaleko obecnych granic Polski. Zaś według niektórych badaczy konfederacja Samona wkraczała na terytoria później polskie, na Śląsk, Podhale i Krakowskie. Czy coś z tego wynika? Zapewne wysyłanie jakichś misjonarskich wstępnych zwiadów. Dalej możemy już tylko puścić wodze wyobraźni...

W jakieś 16 do 24 lat po śmierci Amanda - w Irlandii narodził się chłopiec, któremu nadano imię Ferghil, w wersji łacińskiej — Wirgiliusz. On podejmie dzieło Amanda... ale o tym już w następnym odcinku.

Historycy wysnuwają domysły, że powstałe z rozpadu państwa Samona lokalne ośrodki władzy u Słowian karynckich (Karantan), Czechów i Morawian mogły być kontynuacją tej konferedacji, np. wywodzić się od jednego z jego 22 synów.

Spośród nich zainteresuje nas tutaj szczególnie szczepowy ośrodek słowiańskich Karantan (w obecnie austriackiej Karyntii), gdzie w jakieś 60-70 lat po śmierci Amanda podjęto kolejną, tym razem doprowadzoną do końca misję wśród Słowian. Dokonali tego pobratymcy św. Kolumbana z irlandzkiego ośrodka klasztornego w Salzburgu. Ale to już byłby następny odcinek opowieści.

 

Mirosław Grudzień