Z niemałą satysfakcją, a nawet wzruszeniem, uczestniczyłem w premierze widowiska pt. „Ojczyźnie tej życie, krew naszą i ramię”.
Premiera miała miejsce 22 stycznia 2013 roku w Bydgoszczy. Największe wrażenie wywarła na  mnie pieczołowitość, wręcz estyma, aktorów w stosunku do treści widowiska. A treść była na wskroś patriotyczna i to w dynamice odwiecznego sporu: walka czy metodyczna praca na rzecz ojczyzny. W sporze tym siłą rzeczy (150 rocznica wybuchu Powstania Styczniowego) wygrała koncepcja walki, nawet beznadziejnej (przynajmniej wiadomo, co jest dobre, a co złe). Ciśnienie to spowodowało, że jedyny negatywny bohater-Gustaw (Jakub Jaworski), niezbędny przecież w tego typu dramacie, nie chciał wyjść na finał i wręcz został wypchnięty zza kulis na scenę.

Nie ulega więc wątpliwości, że widowisko największy wpływ wywarło na jego uczestników, którzy nie tylko posiedli wiedzę o bardzo skomplikowanym mechanizmie rodzenia się Powstania Styczniowego, ale i uwierzyli w jego sensowność, czy nawet sensowność wszelkich buntów narodowych. Autorka scenariusza, zresztą bardzo wiarygodnie grająca Matkę, Małgorzata Jarocińska, jako historyk, przedstawiła wszystkie najważniejsze wydarzenia przedpowstańcze i popowstańcze, unikając – i słusznie – scen samej walki. Widowisko składa się bowiem z trzech scenek: młodzież męska konspirująca, ale też nie (Gustaw) w Warszawie, młodzież żeńska w dworze ziemiańskim w Konarach oraz społeczno-psychologiczne zdyskontowanie tragedii powstańczej. Scenki te powiązane zostały występami narratora, komentatorów i chórku, szkoda że tylko żeńskiego, bowiem pieśni powstańcze i narodowe bardziej naturalne brzmią głosami męskimi.
Teksty, zarówno autorskie M. Jarocińskiej, jak i wypisane, łączyły walory informacyjne z ideowymi, ale też emocjonalnymi, co jest przecież istotnym nośnikiem kultury. Ożywczo brzmiały strofy wierszy mało już znanego poety z tamtej epoki Mieczysława Romanowskiego (1833-1863), który poległ w powstaniu, mając niespełna 30 lat.
Zgrzytem – przynajmniej dla mnie – był tylko wyimek z rozważań hochsztaplera reporterskiego R. Kapuścińskiego na temat relacji: przemoc-strach, przemoc-odpór, ale cóż, scenarzystkę zapewne zafascynowała, obrazowo przedstawiona relacja tych dwóch postaw.
Niezwykłym walorem widowiska była….pewna, maleńka zresztą niedoskonałość aktorska. Kłopoty z artykulacją, sztuczny ruch sceniczny, trema podkreślały młodzieńczą naturalność. Świadczyły również o tym, że w przedstawieniu wzięli udział ochotnicy, a więc ludzie z sercem, a nie - przymuszeni przez nauczycielkę - ludzie z talentem, lecz trochę zblazowani. Nikt się nie chichrał, nikt gestem nie pokazywał, że robi łaskę, nie udawał zaangażowania, wszyscy przeżywali, to co robią, choć to przecież była gra. Ale czy tylko gra?
Dlatego też nie wyróżnię Joachima Andrzejewskiego jako Tadeusza Bojatyńskiego i Bartosza Gizińskiego jako Xawerego Domańskiego za grę, tylko powiem, że aktorzy ci wywarli na mnie największe wrażenie powagą w podejściu do narodowego tematu.