W OTCHŁANI


Czy poetą człowiek się rodzi, czy się nim staje? Co sprawia, że od wieków trwa niekończący się pościg za słowami, które decydują, że to, co powstaje wzrusza do głębi, zasługuje na podziw i pamięć? I czym jest wiersz? Muzyką czasoprzestrzeni czy mową duszy? A może nieprzepartym przymusem wyrażenia uczuć? Poezja znanego słoweńskiego pisarza Franja Francicia nie jest chłodnym potokiem słów z rozmysłem ustawionych w kunsztowne strofy ozdobione bogatą ornamentyką metafor i porównań lecz krzykiem jego zrozpaczonego serca. Dowodem są wiersze zawarte w tomiku „Dwie tęcze” wydanym w języku polskim dzięki tłumaczeniu Olgi Lalić-Krowickiej.  Co może doprowadzić człowieka na skraj otchłani? Strata kogoś bliskiego, zawiedzione nadzieje, miłość? Śmierć zawsze jest tragedią, jedynie miłość może być ogromnym szczęściem  i równie wielkim nieszczęściem. Jest wielowymiarowa, nieobliczalna i trudna do okiełznania. W jej skład wchodzi bowiem niepewność, oczekiwanie, tęsknota, zazdrość, pożądanie, radość, euforia granicząca z szaleństwem lecz również smutek, gorycz, żal, ból i łzy.

Skoro człowiek zrównoważony pod jej wpływem traci panowanie nad sobą, jak tę huśtawkę nastrojów może znieść ktoś obciążony nałogiem, szczególnie tak niebezpiecznym jak narkomania? Ktoś, kto czuje, że nie jest to miłość wzajemna?  Tym kimś jest kobieta, która tę walkę przegrywa. A mężczyzna? Dlaczego przetrwał? Był silniejszy, czy mniej zaangażowany uczuciowo? Czyżby nie był zdolny do uczuć? A może jest tak okaleczony, że boi się otworzyć, pozwolić sobie na miłość? Słowa „...laleczko, jest we mnie strach, przed świętami i szczęściem...” z wiersza „Zabij mnie, zabij” zdają się to potwierdzać. Może dlatego całe życie stosował zasadę, o której wspomina w wierszu „Deszcz, deszcz”: „...gdy spotykałem kobiety,/ mocno wierzyłem, że są zabawkami jedynie na chwilę...”? Być może dopiero tragedia uświadamia mu, jak błędne było jego postępowanie. Nie jest bowiem bezdusznym cynikiem. Czuje ból, rozpacz i wyrzuty sumienia. Zrozumiał, że mógł tej śmierci zapobiec. Wystarczyłyby dwa słowa: kocham cię. Ale ich zabrakło. Lecz życie biegnie dalej. Czas goi rany. Zmieniają się pory roku. Tryumfuje piękno wszechwładnej natury.   Okazuje się, że Franjo Francic jest w stanie to piękno dostrzec i opisać. Jakże różni się ten wiersz od poprzednich! W wierszu „Jedwab dnia” panuje harmonia i spokój: „Delikatny majowy deszcz kropi,/ jaskółki schowały się pod cegłami dachu,/ słoneczniki marzą kwiatami poranka,/..... /rzęsy poszukują,/ lato śni jedwabny sen”.  Szczęśliwy człowiek dostrzega otoczenie, jest w stanie poddać się jego urokowi i opisać je używając odmiennego, pełnego metafor i tak subtelnego języka, że trudno uwierzyć iż pisał to ten sam autor.  Jak żyje? O czym marzy? W wierszu „Podróż jaskółki” znajdujemy wyznanie: „...tego poranka pojechałem nad morze,/ polować na pajęczynę,/ to jest gra słów i tęsknoty,/ ogień w duszy wzdycha,/ ze wspomnień tylko zrośnięte rany i popiół...” i dalej „...chciałbym być tylko jaskółką,/ która odleciała na południe, / a teraz jestem jak wiersz,/ który zapukał do drzwi serca”. A więc żyje – marzy, wzdycha, wspomina i pisze. Twórczość stała się jego lekarstwem, celem i sensem życia. W wierszu „Jednak” Franjo zdradza nam bowiem swoje marzenie, a raczej cichą nadzieję :  „Wszystko umrze,/ być może przeżyją słowa...”  Czytajmy je więc, bo tylko w ten sposób możemy zapewnić im nieśmiertelność.

 

 

Wanda Nowik-Pala