GONIĄC HORYZONTczyli słów parę o powieści Zbysława Śmigielskiego „Kto się boi oceanu”


Zbysław Śmigielski bez wątpienia należy do tych wybrańców losu, którzy po swoich praprzodkach odziedziczyli gen wędrowca. Jak inaczej wytłumaczyć jego pięćdziesięcioletnią  pogoń za umykającą linią horyzontu? Czy znalazł to, czego szukał, nie wiem. Nie jestem też pewna, czy zdecydował o tym akurat atawizm, bo być może wyruszył on śladem bohaterów Juliusza Verne`a, Londona albo Conrada. Większość młodych ludzi poprzestaje na ogół na przeczytaniu książek, niektórzy jednak, tak jak on, czują na tyle silny zew morskiej przestrzeni, że dają się mu porwać.  Zbysław Śmigielski jest żeglarzem, kapitanem jachtowym i instruktorem żeglarstwa morskiego. I chociaż  osiadł na lądzie, nadal żegluje, spora część jego twórczości poświęcona jest bowiem tej tematyce. A dorobek ma niemały, albowiem od 2000 roku poczynając, oprócz omawianej tu książki, zdążyły się już ukazać: „Gry marcowe”, „Stary człowiek nie może”, „Warkocz Bereniki”, „Sarmaty i Scyty” oraz  wyróżnieni nagrodą im. Leonida Teligi „Kapitanowie”. Swoje doświadczenia, poglądy i dość kontrowersyjne przekonania wywołujące  niejednokrotnie ożywione reakcje czytelników publikuje również na kilku portalach internetowych. Powieść „Kto się boi oceanu” to wspaniały obraz zmagań człowieka z potęgą wiatru i szalejących wód Atlantyku. Jej podtytuł „Opowieść żeglarska” nie pozostawia już nawet cienia wątpliwości, że jej akcja związana jest z pełną przygód wyprawą przez ocean.   A miał to być zwykły rejs z Monaco do Hamilton lub Bostonu. Bohaterem jest Polak, kapitan jachtowy oferujący swą wiedzę i doświadczenie bogatym właścicielom krążącym po świecie w poszukiwaniu rozrywki, zabijającym nudę lub samotność, bogactwo bowiem nie jest panaceum na szczęśliwe życie. Tak więc nasz bohater łącząc pracę z przyjemnością żeglowania przemierza morza i oceany, odwiedza kontynenty, poznaje kolejne kraje, zawiera znajomości i przyjaźnie, zżywa się, a potem się  rozstaje. Czy ten rejs coś zmieni? Jak się zakończy wyprawa trójki samotników? W rejsie uczestniczy bowiem właściciel jachtu, angielski  arystokrata, emerytowany admirał oraz młoda kobieta, której rodzice byli zatrudnieni w jego posiadłości. Laura jest sierotą, z racji swojego pochodzenia dość wyobcowaną w społeczeństwie, które lubi chlubić się przodkami. Co prawda „Anglika nigdy nie można ocenić, czy wydaje ostatniego funta, czy ma ich, powiedzmy, milion” ale Anglik „mówiąc o ludziach, nie wszystkich ma na myśli”. Przekonała się o tym niejednokrotnie. Poszukując swojego miejsca w życiu wyrusza w kolejną podróż. Dokąd ją to zaprowadzi? Czy odnajdzie własną drogę? Na jaką próbę wystawi ich Los? Czy wyjdą z niej obronną ręką? Wszak sytuacje ekstremalne są sprawdzianem, któremu nie każdy jest w stanie sprostać. Szczególnie w zderzeniu z potworną siłą huraganu. Jak się spisze jacht i znajdujący się na nim ludzie? Akcja toczy się wartko. Wciąga od pierwszych stron i trzyma w napięciu do końca. Sprzyja temu przemyślana kompozycja powieści. Zdarzenia te oglądamy bowiem z perspektywy kapitana oraz wspomnianej powyżej Laury. Dzięki głównemu bohaterowi poznajemy arkana żeglarstwa opisane w tak przystępny sposób, że nawet kompletny laik jest w stanie pokonać rafy związanej z nim terminologii, kobieta dodaje zaś temu światu pewnej tajemniczości i łagodności. Chociaż jest skomplikowana i nietypowa, zagubiona i samotna w jeszcze większym stopniu niż mężczyźni. Bo właściciel to stary człowiek, któremu pozostał już tylko ocean i jacht, na lądzie bowiem też nikt już na niego nie czeka.  Wielkim atutem powieści jest jej język. Być może lata spędzone na morzu nauczyły autora szacunku do słowa, bo chociaż na ogół zdania są zwarte i krótkie, nikt, kto przeczyta powieść, nie będzie wątpił w ich celność. Brzmią jak wystrzał lub grzmot zbliżającej się burzy, to znów bawią dystansem do poruszanych spraw i obrazowością opisów przepełnionych działającymi na wyobraźnię porównaniami. Jak się nie uśmiechnąć czytając:  „W maju przez Biskaje, na uszkodzonym jachcie bez silnika. To jakby nago przez malajską dżunglę iść. Z plastrem miodu w garści”.  Zastanawiają też i zmuszają do myślenia liczne sentencje typu: „Nie tylko u ludzi opór wzmaga wściekłość” oraz wypowiedzi dotyczące kobiet, mężczyzn i jak się okazuje dość kontrowersyjnej w pojęciu alter ego autora instytucji, jaką jest małżeństwo. On patrzy na to z pozycji mężczyzny, ja kobiety, może dlatego niektóre stwierdzenia nie są mi obojętne. Weźmy pod uwagę zdanie: „Kobiety mają taki cel w życiu – cierpieć nie cierpiąc, ale postawić na swoim”. Nie zawsze im się to, co prawda udaje, bo „ Jak ktoś ma pociechę z siebie, to żona nie ma pociechy”, ale wystarczy się rozejrzeć, żeby zauważyć, w jak wielu przypadkach to od kobiety zależą losy rodziny.   Autor wkładając powyższe słowa w usta bohatera sugeruje, że zraził się on do tej instytucji, bo trafił na kobietę, która ośmieliła się go w jakiś sposób ograniczać, czegoś od niego wymagać, czyli chciała postawić na swoim. I dlatego musiał biedaczek uciekać od niej aż na morza i oceany?  Jak więc z powyższych rozważań wynika, powieść ta oprócz przeżyć związanych z opisanymi w niej przygodami, stawia pytania dotyczące współczesnej obyczajowości, ukazuje codzienne życie mieszkańców w różnych krajach świata, pozwala przyjrzeć się dość kontrowersyjnym typom ludzkim  i ich walce z tym, co niesie Los.  Lecz dokąd dotrą bohaterowie książki „Kto się boi oceanu” i co tam odnajdą, dowie się tylko ten, kto tę powieść przeczyta. Zapewniam, że nie będzie to czas stracony. 

 

Wanda Nowik-Pala
Zbysław Śmigielski „Kto się boi oceanu” , RADWAN, Tolkmicko 2010, s. 150