Olga Lalić-Krowicka

 

MIASTO NICOŚĆ


„I ja także chciałem być. A nawet nie chciałem niczego więcej; oto przewodnie słowa mego życia: w głębi tych wszystkich usiłowań, które wydawały się bez związku, odnajduję to samo pragnienie: wypędzić istnienie poza mnie, obrać chwile z tłuszczu, poskręcać, wysuszyć, samemu oczyścić się, stwardnieć.”
                                                                                                                                                                      Jean Paul Sartre


   Zegar wskazuje, że jest to czas odpowiedni na powstawanie nowej myśli. Ten sam, co nie zmusza do niczego. Szumią jesienią ludzkie głosy i kroki. Szemrzą indywidualne rozwiązania Jerki. Ona wie, kiedy wstać, wziąć torbę i wyruszyć w drogę do Miasta Nicość. Miasto Nicość mieści się za lasem z drzew-snów i innych głębokich i wypełnionych tajemnic umysłu. Przed Jerką wije się droga, raz zwężająca się do ścieżki, to znów rozszerzona, szczęśliwa, że po niej chodzi podróżnik. Do wędrowców jest już  przyzwyczajona. Nie może tylko znieść tego, że czasem chodzą po niej wędrowcy bez celu. Znad głowy Jerki lekko zwisają pozwijane gałązki wykąpane w porannej mgle. Czyste liście przesiąknięte brązem drżą w spokoju. Dziwnie, ale i pięknie jest kiedy coś drży ze spokoju. W tym przypadku to prawda, że to drżenie polega na stanowczości istnienia i rozwinięciu się samoświadomości. Jerka przechadzając się  twardym krokiem odczuwa czysty poranek bez jakiegokolwiek zamętu w głowie. Ból jest. To najważniejsze. Ból, narodzony przed samym początkiem powstawania kolejnej istoty, kiedy natura potrzebuje nowego bytu, wrócił. Początkowy ból się połączył z czasem. Połączył się też czas z czasem. W tym połączeniu powstaje istota, sedno wypełnione wiaterkiem, który podtrzymuje błogi stan wnętrza.

   Idąc dalej Jerka bezpiecznie pielęgnuje wzrokiem „ to przed sobą”. W istocie połączenie bólów, rozdzielonych czasem, to jest jak połączenie rozdwojonej jaźni w jedną, która należała do tej jednej istoty uniwersalnej. Prawdziwy i połączony ból zwiastuje człowieka świadomego swego istnienia. Mimo tego, iż jego dusza była przez długi okres poza ciałem lub tuż obok na ramieniu, i tak w tym horrendalnym pudle swoje prawa odnalazła przestrzeń. Przestrzeń od zaczątku ma swoje prawa, którymi się rządzi, aczkolwiek w przypadku Jerki, nie mogła ją nimi objąć. Może dlatego, że Jerka mówiła głosem społeczeństwa: osobników, dziwaków, blagujących, zadumanych, przechwalonych, szyderczych, prymitywnych, mądrych, uduchowionych, roztargnionych, niepełnych, samolubnych, popadających w samozachwyt, szczęśliwych, radosnych, pewnych, dumnych etc. Do tego stęchłego hałasu przestrzeń nie mogła wkroczyć. Dziś jej się udało z powodu zwycięstwa długiej, wytrwałej wiary w sprawy świeże, piękne i czyste. To „poza nami” odchodzi bezsilne, a wraca mocne i silne. Obdarowuje nas stokroć więcej. Największą tajemnicą w tym wszystkim jest to, że właśnie to „poza nami” trzeba zawsze szanować, wiecznie, bez przechwalania się i wymądrzania. To stałe i długie wierzenie przechodziło przez różne stany ciemności, duszności, złości, łzy etc. Obok tego droga  nigdzie się nie urywała. Łupiny mocno się skruszyły i odpadły z istoty, która się uwolniła spod ciężaru betonu „zjedzonego” istnienia. Zjedzone? Właśnie, w tym leży cała prawda. Zjedzone istnienie polega na „człowieku zjedzonym” poprzez katastrofy i ludzki fałsz tego świata etc. I „pod nim” ukrywa się „prawdziwe” istnienie, akurat w tych obgryzionych kościach, które nigdy nie pękają, nie kruszą się. Mogą się tylko spalić. A spalenie i tak polega na powstaniu popiołu, a popiół na nowym życiu.

Jerka czuła, że w jej myślach mieszka cień. Widziała go teraz jak się wywija z jej wnętrza na zewnątrz i potrzebuje więcej światła dziennego oraz stopienia się w słońcu. Podczas gdy Jerka zaczynała biec ku miastu Nicość z cieniem wystającym z brzucha, sowy na gałązkach czytały księgi. Te sowy z bordową wstążką. Z ich ksiąg unosiły się słowa, pełne, kształtne i sensowne. Te, które są najważniejsze w dniu narodzin. Słowa mądrości i bordowe słowa miłości. Bordowe jak krew- a krew jak miłość.

 

   Na peryferii miasta wysokie a także niskie wieżowce były otoczone szkłem. Jerka przeniknęła wzrokiem to szkło kierując go ku najmniejszemu budynkowi tego świetlanego miasta. Tutaj będzie najlepiej rozłożyć się.- pomyślała Jerka, wpatrując się w zielone drzewo, które rosło pod najmniejszym wieżowcem. Wzięła swoje rekwizyty i zaczęła się układać wygodnie.

   Znad budynku wprost w oczy Jerki zaczęła kapać czysta woda. Po chwili jej  wykąpane oczy odkryły znaczenie tej podróży. A jednak, pomimo lęków, które w nas powoduje nicość, odnalazła schronienie pod najmniejszym wieżowcem. Na początku lub skraju miasta, zależy z której strony się patrzy. Dalej nie trzeba już iść. Po co, wszak wszystko się znajduje na początku lub na końcu. Środek to tylko esencja tego, co było i co będzie potem. A cały ten lęk musiał być głosem, który nas ciągnie ku nieznanemu i nieprzewidywalnemu, choć w głębi duszy tak czy owak jesteśmy przekonani, że tam jest ukryte bezpieczeństwo i pełnia istnienia. Ta pełnia z nicości i uzupełnionej pustki, którą trudno objaśnić samemu sobie, tylko można je czuć i zanurzać w niej swą duszę oraz poszczególne części ciała. Jerka swoją akurat zanurzyła. I powstała bystrość istnienia. Bystrość płynąca. To najważniejsze. A najważniejsze jest słowo. W słowie myśl. W myśli duch. W duchu radość. W radości ciało. W ciele najdroższa część ciała, która kształtuje „nas”, a „nas” kształtuje to „poza nami”, „to przed nami”, i „to za nami”. A „to w nas” i „to teraz” to nadzienie sensu i celu do którego dążymy. W ten sposób z bohatera powstała autentyczna osoba. Jerka spojrzała właśnie na swoją rękę, z której schowana tam dusza zaczęła wypuszczać biały dym.

 

2006