autobus_bazylika_ebrakOdwiedziny

Jak dziecko wyjedzie np. na Erasmusa, np. do Rzymu, to oczywiście chce się je odwiedzić, a przy okazji pozwiedzać. No i całe szczęście, że są tanie loty, okazyjne ceny w hotelach wklikniętych w odpowiednim momencie, wygodne (powiedzmy) buty, aparat przy oku i motywacja, plus przygotowanie internetowe.
Sami nie dalibyśmy rady tyle i tak zwiedzić. Najpierw trzeba bilety kupić na metro (tygodniowe najlepiej), niby można po angielsku powciskać guziki w maszynie sprzedającej, ale zanim się odszyfruje, to kolejka się zrobi, cyganie ustawią papierowymi kubeczkami na wrzuć monetę, pokaż portfel…
Bilety kupione z pomocą studenta z Erasmusa, po włosku, szybko i skutecznie. Teraz trzeba do metra… włóż bilet, nie zapomnij wyjąć, przypilnować, nie zgubić, nie pozaginać. Zapamiętaj, jak się nazywa twoja stacja, i końcowa twojej linii. Zapamiętaj, że uscita to wyjście, prossima fermata – następna stacja… torba z przodu, dokumenty w hotelowym sejfie, przy sobie ksero, gotówki tylko tyle, ile trzeba na dane wyjście. Wiadomo, znane są przypadki, itd…
Mapka metra przestudiowana (dwie linie, nie ma strachu). Pierwszy dzień – spacer rekonesans, co można, gdzie i za ile. Oczy dookoła głowy. Tyle ruin, kolumn, starożytności, że sami wpasowujemy się jako starocie nie mącąc tła. Hałas, zgiełk, tłum, samochody, piesi, motocykliści. Pierwsza rada – zielone pali się krótko, za to pomarańczowe trzy razy dłużej (w wielu miejscach). Jeśli zdarzy ci się iść na czerwonym, przepuszczą, możesz podnieść rękę, ale niekoniecznie. W strategicznych punktach przechodzenie przez ulicę usprawniają karabinierzy. Tych jest dużo i ładnie wyglądają, czasem nawet ustawią się do zdjęcia np. na tle schodów hiszpańskich.
Kupowanie biletów do Colosseum także z Erasmusami łatwiejsze, okazuje się, że są zniżki; dobrze, że się zabrało polską legitymację nauczycielską. Kolejka ogromna, ale nikt się nie wykłóca. Idzie szybko. Fotki na tle tła – taśmowa robota, jeden fotografuje, odchodzi i już następny cyk, cyk, cyk.  Ten sam bilet pozwala na wstęp na Forum Romanum. Ale tylko dzisiaj. Trzeba się lekko pospieszyć.
Coś trzeba jeść...
kolory_koloryWłoska kuchnia mnie trochę rozczarowuje. Przynajmniej ta z centrum miasta przeznaczona dla turystów.
Każda chwila w Rzymie może być nazwana „moja droga”, no bo tania nie jest. Tylko woda jest za darmo, z wielu ulicznych kranów - fontann, dobra, ogólnie dostępna.
Żeby zjeść coś „zjadliwego”, a nawet całkiem smacznego, trzeba się wybrać na Zatybrze. Było o tym w Internecie i rzeczywiście prawda. Dojazd do stacji Circo Massimo, krótki spacer wzdłuż Circo Massimo i Wzgórza Pallatyńskiego, później skręt w lewo, parę wąskich, urokliwych uliczek i docieramy do ulubionej odkrytej przez Erasmusów trattorii Ponentino. Pełniutko. Trzeba czekać, ale się opłaca. Na początku podano chleb z oliwą (płatny dodatkowo). Jest smacznie, kolorowo, podobne potrawy będziemy przyrządzać w domu. No może z wyjątkiem pizzy na cieniutkim spodzie o wdzięcznej nazwie Capriccioso, (tylko wariacje na temat).  Próbujemy karczochów a la Roma, smażonych bakłażanów, lazanii, sałaty, wina z beczki, raz czerwonego, raz białego. Oba dobre. Na deser panna cotta i tiramisu (jadaliśmy lepsze). Słowa rachunek i obniżka brzmią podobnie, jednak o tej ostatniej mowy nie ma.
Kawę w Rzymie podają świetną, ale na najlepsze cappuccino przyrządzone przez baristę trzeba po prostu trafić.
Campo_di_FioriKolejnego dnia wycieczka na Campo di Fiori. Tu jest wszystko. Chłoniemy barwy i zapachy. Przystajemy na kubeczek świeżego soku z granatów. Smakuje, bierzemy repetę.
Przedpołudnie
Szeroka Via della Consiliazione, drobny handlarz przy handlarzu, (nielegalnie),Via_della_Consiliazione na skrawku białej płachty rozłożone okulary, portfele, klocki. Kiedy nadchodzą karabinierzy, w kilka sekund imigranci - nazywani ciapatymi - zwijają "interes", by po paru minutach powrócić. Na końcu ulicy przebitej przez Musolliniego ogromna bazylika św. Piotra. Przechodzę obok orkiestry dętej, parę metrów dalej przejeżdża autobus obklejony podobizną nowo wybranego papieża. Tłum przemieszcza się w różne strony. Na chodniku w dziwnej pozie leży człowiek i stuka głośno laską o ziemię. Na jego czole widnieją dwa ogromne guzy. Jest zarośnięty i brudny, żebrze. Świeci słońce. Za chwilę dotrę do bazyliki, przypadkowo odetną mnie na środku kościoła pospiesznie ustawionymi barierkami. Pojawi się procesja, a za nią kardynał rozdający błogosławieństwa, całowany w pierścień przez kilka kobiet.
Kardynała otaczają z każdej strony ochroniarze. Kardynał daje znak. Ludzie są odsuwani. Koniec błogosławieństw, kardynał odchodzi z uśmiechem na ustach.
Szukam jakiegoś kąta, aby zmówić cichą modlitwę. Mam za kogo i o co się modlić...

JB Cookies